14:30:00

Adopcyjne cztery łapy


Sierpniowy plażowicz.
 
Miałam w życiu takie marzenie: mieć dom z ogrodem i dostojnego owczarka. Na początku marca wynajęłam niespełna trzydzieści metrów na czwartym piętrze i po kilku tygodniach uznałam, że powroty do domu, w którym nie ma śladów czterech łap, nie smakują w życiu najlepiej. Po kilku tygodniach przeglądania stron fundacji  i przytulisk (mniej więcej) z mojej okolicy trafiłam na swoją wymarzoną do bloków małą czarną kulkę. Po przejechaniu stu kilometrów, kilku rozmowach z wirtualną opiekunką Przytuliska, okazało się, że Kulka nie nadaje się do adopcji (pomijając już kwestię tego, że Kulka w schronisku nie przypominała Kulki z twarzoksiążki), a swoją niezbyt małą rudą łapkę przez schroniskowe kraty wystawił do mnie Supełek - wyglądem przypominający liska synonim mojego owczarka. Trzy dni później zaczęliśmy te trzydzieści metrów dzielić na dwie nogi i cztery łapy. Tegoroczna majówka uratowała więcej niż jedno istnienie. 

Bo w tym pieskim świecie tylko to się liczy,
by iść na sześciu łapach i na jednej smyczy. 

Urzekł mnie ten cytat, kiedy odbierałam Supełka (który w mojej głowie nazywał się wtedy Kostkiem, a który ostatecznie od czterech miesięcy dumnie nosi imię Spajki, na które kompletnie nie reaguje poza kanapą, kiedy nie wołam go do przytulania). 

W listopadzie ubiegłego roku, po jedenastu wspólnych latach, pożegnaliśmy się z czworonożnym członkiem naszej rodziny - po półtora roku codziennej walki o spokojny oddech, po tygodniach bólu i oswajania się ze stratą, do której nie da się przygotować. Nie da się zastąpić jednej Istoty drugą. Ale można, w każdym momencie, dać dom Komuś, kto swój stracił, lub Kto nigdy go nie zaznał. 

Schroniskowe.

Nie znam historii tego czworonożnego dzieciaka. Wiedziałam o nim tyle, że żołądkowo chorował po przyjedzie do schroniska, że trafił do niego z innego miejsca i że ma około 3-4 lat, w co dziś kompletnie nie wierzę (zdecydowanie ma mniej). Problemy żołądkowe miewa nadal, ma kompletną nietolerancję drobiu i choć siedzą w nim ludzkie błędy jego przeszłości - uważam, że trafiłam na egzemplarz, który zdarza się niezwykle rzadko. 

Stajesz się na zawsze odpowiedzialny za to,
co oswoiłeś. 

Miałam wcześniej w domu trzy psy - jednego adopciaka i dwa podrzutki. Postanawiając przygarnąć pod swoje skrzydła czwartego nie wahałam się nawet przez chwilę, skąd ma pochodzić. W grę wchodziły jedynie fundacje, przytuliska i schronisko. Wiedziałam, że ma mieć powyżej roku i że ma być niewielki. Nie do końca mi wyszła czarna kulka (niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego te podobno maja najmniejsze "wzięcie"?), ale przytulas trafił mi się jak żaden. Przygarbiony, niepewny, nie pozwalający się dotknąć smutas w cztery miesiące stał się hasającym radośniakiem, który od samego początku potrafi sam zostać w domu (tego bałam się najbardziej), zachowuje czystość i uwielbia ludzi (przynajmniej tych, których zna). 

Bodajże drugi wieczór w domu.

Dlaczego warto adoptować? Niezaprzeczalnie od lat uważam, że akcja #niekupujadoptuj to najlepsze, co mogło wydarzyć się w sieci w kwestii czworonogów. Są tysiące psich dzieci czekających na domy, którym człowiek nie kojarzy się z niczym dobrym, a które wciąż mają nadzieję, że mogą być kochane i mieć swoje miejsce na kanapie, swój kocyk czy swoje cztery kąty w domu, który wcale nie musi być przestronny, mieć ogrodu i w którym - wbrew pozorom - nigdy nie będą same. Bo przecież mogą być! Jestem zdania, że pies również potrzebuje swojej przestrzeni, samotności i "zostawienia go w spokoju", a później znajdzie się czas i okazja, by to wszystko nadrobić. 

Przez minione cztery miesiące mamy za sobą naukę siebie nawzajem, która wcale nie jeszcze nie skończyła. Mamy wspólne wakacje, stopy i łapki zamoczone w morzu i czystym piachu plaży otwartej dla czworonogów. I przekonanie, że nie wszystko, co ludzie mówią o adopcji jest prawdą. I że nie zawsze warto słuchać rad specjalistów, a czasem warto samego siebie. A chodzi mi o to, że... 

Pierwszy spacer z Towarzyszką Wieczorów.

Odbierałam tego kajtka słuchając rad, jak z nim postępować. Głównie takich jak: siedzieć z nim w domu, nie zmieniać otoczenia, nie zapoznawać z innymi psami, nie zostawiać z obcymi, nie puszczać bez smyczy, nie uczyć kilku miejsc, a skupić się na jednym, nie przyprowadzać gości, dać mu czas i przestrzeń. Myślałam sobie wtedy: ale Pani pieprzy. Z całym szacunkiem do Pani, która chciała mi wtedy pomóc, nie posłuchałam niczego i uważam, że to była najlepsza z decyzji początkowej adopcji. ALE! Uważam też, że to kwestia zaufania do tego jak podchodzi się do nowego członka rodziny i do niego samego. Pierwszy dzień spędziliśmy faktycznie w domu. Drugiego zapoznaliśmy się z psem, z którym wiedziałam, że będzie spędzał niemal każdy wieczór na spacerach, trzeciego zostaliśmy w domu, który miał zacząć traktować jak swój, z ludźmi, których miał uważać za rodzinę, a - bodajże - czwartego został sam w domu i poszedł bez smyczy w pola. To ostatnie stanowiło największe wyzwanie, ale to początkowa nauka sprawiła, że dziś - choć nie słucha mnie za grosz - potrafi chodzić sam. A co najważniejsze, pilnować gdzie idzie i wracać. To niemniej nie znaczy, że zrobiłabym to w przypadku innego psa. I nie znaczy, że polecam to osobom, które nie są pewnego tego co robią. Ja, nie wiem dlaczego, bo wcale nie jestem behawiorystą, byłam pewna. W każdym razie rodzącego się między nami zaufania. 

Ktokolwiek powiedział, 
że diamenty są najlepszym przyjacielem dziewczyny, 
nigdy nie miał psa. 

Uważam, że adopcja to jedna z lepszych decyzji, jaką pojęłam "na swoim". Patrzę na niego, leżącego tuż przy klawiaturze, i myślę sobie, że dla tego spojrzenia i poczucia bezpieczeństwa, które obserwuję, warto jest wracać do domu prosto po pracy, wpuszczać go do samochodu, kiedy spacer jest gdzie indziej niż w naszej okolicy i że lubię nawet te wyprawy z czwartego piętra i na czwarte kilka razy dziennie. Bo lubię te oczyska i lubię tą jego potrzebę bycia blisko, po prostu. 


Psy dały nam absolutne wszystko. 
Jesteśmy centrum ich wszechświata. 
Jesteśmy w centrum ich miłości, wiary i zaufania. 
Służą nam w zamian za resztki jedzenia. 
 To bez wątpienia najlepsza oferta, jaką kiedykolwiek miał człowiek.

Nudne to prawo... A w lesie można tyle biegać!