
On, Ridge, gra na gitarze tak, że porusza każdego. Ale jego utworom brakuje jednego: tekstów. Gdy zauważa dziewczynę z sąsiedztwa śpiewającą do jego muzyki, postanawia ją bliżej poznać.
Ona, Sydney, ma poukładane życie: studiuje, pracuje, jest w stabilnym związku. Wszystko to rozpada się na kawałki w ciągu kilku godzin.
Wkrótce tych dwoje odkryje, że razem mogą stworzyć coś wyjątkowego. Dowiedzą się także, jak łatwo złamać czyjeś serce…
"Maybe Someday" to opowieść o ludziach rozdartych między „może kiedyś” a „właśnie teraz”, o emocjach ukrytych między słowami i o muzyce, którą czuje się całym ciałem.
Piękna
okładka, cenione nazwisko, muzyka do książki... byłam pewną, że mi się
spodoba. I nie pomyślałam się. Już od dawna nie zdarzyło mi się wziąć do
ręki książki, która po kilku godzinach odłożyłabym skończywszy.
"Maybe
someday" to historia Ridge'a, gitarzysty (których całą sobą kocham)
będącego na etapie kryzysu twórczego i Sydney, która choć studiuje
muzykę nigdy nie myślała o jej tworzeniu. Połączyła ich pasją i wspólne
wieczory na balkonie - On grał, a Ona po przeciwnej stronie dziedzińca
zaczęła pisać teksty do jego muzyki. W dniu jej dwudziestych drugich
urodzin okazało się, że jej chłopak ma romans z jej najlepszą
przyjaciółka, jednocześnie współlokatorką i po wielkiej wojnie z
dwojgiem najbliższych jej ludzi Sydney przemoczona, z dwiema walizkami
zaledwie ląduje na bruku. Bez pieniędzy, pracy, mieszkania, chłopaka,
przyjaciółki... I wtedy okazuje się, że ten chłopak z balkonu, z którym
od dwóch tygodni wymienia wiadomości, może uratować ją od bezdomności. I
stać się swego rodzaju utopią...
Ta
książka to historia dwojga młodych ludzi, którzy pewnego dnia, jakby
przez przypadek, weszli do swojego życia i choć spotkali po drodze
milion przeciwności, zaczęli się w sobie zakochiwać. Mimo jej ciężkich
przeżyć, jego pozornie szczęśliwego związku i ciszy spowodowanej jego
niepełnosprawnością ... połączyły ich dźwięki.
Więcej
o fabule nie powiem, żeby nikomu z Was nie przyszło na myśl, że wie już
wystarczająco i już nie warto po tę pozycję sięgać. Bo warto.
Choć
powiem Wam, że typ bohatera, którym jest Ridge zazwyczaj mnie w
książkach denerwuje, bo ciężki mi zrozumieć ich niezdolność do podjęcia
jakiejkolwiek decyzji. Ale tutaj... polubiłam go na samym początku i do
samego końca nie zmieniłem zdania. (być może to przez moja słabość do
muzyków)
Za to podobało mi się przedstawienie procesu twórczego, rozmowy bohaterów i ich "opowiadanie siebie" poprzez muzykę.
I
kolejny plus za to, że ta historia została przedstawiona z punktu
widzenia obojga bohaterów, przez co ani przez chwilę nie poczułam
niedosytu spowodowanego nieznajomością uczuć tego drugiego.
Spędziłam
z ta książka bardzo mile popołudnie i choć miałam wrażenie, że
skończyła się jednak za szybko (choć nie - skończyła się idealnie; to ją
skończyłam ją zbyt szybko), to odłożyłam ją z uśmiechem na ustach.
A po Hopeless na pewno sięgnę w niedalekiej przyszłości- polubiłam styl autorki.
Moja ocena: 5/6