Zbierałam
 się do niego przez kilka tygodni, zanim zdecydowałam się obejrzeć. A 
zdecydowałam się... spontanicznie, podczas babskiego wieczoru. I muszę 
Wam przyznać, że choć nie jest to gatunek, na który decyduję się często -
 dawno żaden film do tego stopnia mnie nie porwał. 
Vee jest jedną z tych nastolatek, które mając w sobie potencjał, podpierają ściany. Ma grono przyjaciół od zawsze
 i aparat i zdaje się, że więcej jej do szczęścia nie trzeba. Chyba, 
żeby dodać do tego Wesa, wtedy byłby raj na ziemi. Jej przyjaciółka, 
Nancy, jak bardzo wielu młodych ludzi, wciągnęła się w pewną grę 
zatytułowaną Nerve, w której można wybrać - chcesz być widzem, czy graczem? Uznajmy
 to za pewnego rodzaju metaforę życia, bo tak właśnie ten film się 
zaczyna. Vee jest widzem - szarą myszką marzącą o wielkich rzeczach, 
która boi się wyciągnąć po nie ręce. Nancy jest graczem - osiąga 
wszystko co sobie postanowi. Nawet miejsce w pierwszej trójce 
najpopularniejszych w grze, która właściwie nie ma sensu. 
I
 siedzieli tak, wszyscy, w przydrożnej knajpie po lekcjach, aż Nancy 
kazała Vee zostać graczem - zacząć czerpać z życia, a nie tylko je 
obserwować. I żeby pokazać jej, że to wcale nie jest takie trudne, 
podeszła do Wesa zagadać, że podoba się koleżance... 
Mogła
 sobie darować, zwłaszcza w miejscu publicznym. Bo choć nie zrobił tego w
 sposób niewłaściwy, to po prostu nie był zainteresowany. Ale my wiemy, 
że wrażliwe dziewczyny to boli. A Vee jest dziewczyną wrażliwą. I ją zabolało. 
Pewnie trochę z ciekawości, może trochę z chęci zemsty, została graczem. 
Henry
 Joost i Ariel Schulman wyreżyserowali film, który choć z początku 
wydawał mi się dość infantylny - to jednak, o ile można tak powiedzieć, 
porwał mnie dość szybko. W gruncie rzeczy chodzi o to, że widzowie dają 
graczom zadania. Typu: jedź na miasto, pocałuj nieznajomego (Ian),
 zaśpiewaj dla niej piosenkę... Przymierz drogą sukienkę, smoking, idź 
gdzieś... I nagle okazuje się, że nie masz już swoich rzeczy, 
wyskakujesz z tego centrum handlowego w samej bieliźnie, a na kierownicy
 motocykla znajdujesz ubrania, które miałeś przymierzyć. 
Śmiało
 możemy ten film wpisać w kategorię kina młodzieżowego, chociaż ja nie 
lubię kategoryzować i może tutaj lepiej tego nie robić o tyle, że dla 
dorosłego widza to może być przestroga. Ja się przeraziłam, bo choć ta gra (chyba?)
 nie istnieje, to są miliony innych, które wciągają ludzi w ten sposób i
 robią im pranie mózgu, a - z bólem serca, ale jednak - trzeba nam 
przyznać, że nasze społeczeństwo jest podatne na wszelkiego rodzaju uzależnienia, zwłaszcza te wiążące się z siecią. Bo młodzi chcą się wybić, coś znaczyć, być popularni. Pewnie, że nie wszyscy. Ale wielu. 
Nerve
 to historia dwudziestu czterech godzin z życia grupy nastolatków, 
którzy bardzo szybko przekonują się jak ważne jest bycie sobą. Takie
 bycie sobą mimo ludzi, którzy narzucają nam swoje zdanie, którzy na 
każdym kroku mówią nam co robić, co powinniśmy. Bycie sobą mimo tysięcy 
oczu skierowanych w naszą stronę i obserwujących każdy nasz krok. To
 historia odpowiedzialności za czyny, za rzeczy, które na pozór nie mają
 znaczenia, bo istnieją (tylko?) w świecie wirtualnym. Historia nie 
tylko dzieciaków, którzy wcale nie są anonimowi. 
Polecam
 Wam nie dlatego, że siedziałam w nienaturalnej pozycji aż rozbolał mnie
 kręgosłup i pierwszy raz od dawna wyłączyłam się na te półtorej 
godziny, ale dlatego, że zwyczajnie w świecie warto.  
Moja ocena: 6/6
Nie sposób tu wystrzec się skojarzeń. Oglądałam to pamiętając naszą Salę Samobójców, ale tu nie ma depresji i desperacji, zamykania się w pokoju i uciekania od życia. Przeciwnie. Tu jest ucieczka w życie.
Produkacja: USA
Reżyseria: Jessica Sharzer
Premiera świat: 12 lipca 2016
Premiera Polska: 6 września 2016


