08:47:00

Tyson Fury - Bez maski. Autobiografia.

Byłam tu kilka razy w temacie autobiografii i... wiecie, że za nimi nie przepadam. Z różnych względów. Przede wszystkim dlatego, że czytanie miliona nazwisk w moim przypadku zdaje się na nic, kiedy po kilkunastu latach oglądania M jak miłość nawet tam nie zapamiętuje bohaterów. W przypadku Tysona różnica jest taka, że te nazwiska - dla odmiany - znam, przynajmniej częściowo. 


Szczera, zaskakująca i szokująca historia jednego z najlepszych pięściarzy świata!
Przyszedł na świat, ważąc ledwie 450 gramów. Lekarze dawali mu jeden procent szans na przeżycie. 14 lat później mierzył już niemal dwa metry, a rywale uciekali, gdy tylko zobaczyli go na ważeniu. Kiedy zdobył tytuł mistrza świata wydawało się, że osiągnął swój wymarzony cel. Nie miał pojęcia, że dopiero teraz zmierzy się z najtrudniejszym przeciwnikiem.
Depresja, a wraz z nią kolejne omeny: alkohol, narkotyki i myśli samobójcze. Był „Królem Cyganów”, który sensacyjnie położył kres erze braci Kliczko, a w kilka miesięcy stał się 180-kilogramowym wrakiem człowieka. Był o krok od skończenia ze sobą, ale również z tej walki wyszedł zwycięsko.
W tej szokującej autobiografii Tyson Fury opowiada, jak tego dokonał. Ale nie tylko. Zdradza, co działo się w szatni przed i po walce z Wilderem, kto próbował go przekręcić podczas turnieju w Polsce i jak to możliwe, że pojedynek z Kliczką rozegrał się tak naprawdę w saunie. Najlepszy bokser naszych czasów zrzuca swoją maskę. Sprawdź, co się pod nią kryje!


Z tymi nazwiskami chodzi mi przede wszystkim o to, że o ile na początku "upchano" w tę książkę historię rodziny Tysona, o tyle rozumiem ideę - facet przecież opowiada o sobie. Rzecz w tym, że odnoszę wrażenie, że nie spotkałam w tej książce miliona nazwisk, których nie znam, a odniesienie do ludzi, których spotkał w życiu jest opowieścią o nim i jego karierze, a nie opowiadaniem o kolegach, których pamięta ze szkoły. Dobra, może nie umiem tego napisać, ale wierzę, że wiecie co mam na myśli.

Utrzymuję to, że nikt nie dał mi prawa do oceniania czyjegoś życia, więc o nim opowiadać nie będę. Pozostawię Wam to, co daje opis, a powiem raczej o odbiorze.

Tyson to facet, który pisząc tę książkę wszedł na pewien etap w swoim życiu, który wielu nazwało katharsis. Opowiedział szczerze o sobie, o drodze do sławy i o tym, jak niewiele znaczą te materialne rzeczy, kiedy człowiek ma z samym sobą problem. Pierwszy rozdział zderzył mnie z rzeczywistością. Zamiast opowieści iście sportowych, o ciężkiej pracy i hektolitrach potu wylanych na sali treningowej czy ringu, zaczął "z grubej rury" o depresji i tym, jak bardzo nie radził sobie z życiem, będąc na sportowym świeczniku.

Depresja w naszym społeczeństwie wciąż jest czymś, o czym wiemy, ale nie chcemy mówić. Ile by nie pisać, ile nie uświadamiać, ile nie przekonywać, że to nic złego, a choroba, z którą nie jesteśmy w stanie poradzić sobie sami i nie da się tego "przeczekać"... Wciąż jesteśmy w ułomnym momencie, kiedy w większości, zwłaszcza w opowieściach o "wielkich ludziach", zamykamy oczy, zatykamy uszy, bo to przecież niemożliwe. A jednak możliwe i, a jednak, się zdarza. Zakładam, że dużo częściej niż jesteśmy w stanie sobie wyobrazić.

Nie chcę zostać źle odebrana, ale jak na autobiografię faceta, który z pisaniem ma wspólnego równie dużo co ja z boksem, odbiór tej książki mnie zaskoczył. Nie wiem, kiedy minął czas przy niej spędzony i nie wiem dlaczego tak szybko się skończyła. Ale jest to opowieść mocna i motywująca. Za to właśnie lubię ten "świat sportu". Tu nikt nie kłamie, że jest lekko i przyjemnie. Tu szczerze padają słowa o tym, jak wiele razy... padało się na pysk.