20:08:00

Nora Roberts - Beztroski książę

Zabierałam się kilka lat temu za twórczość Nory Robert, ale raczej z marnym skutkiem. Tym razem, skuszona obyczajówką, której bardzo dawno nie czytałam, sięgnęłam po Beztroskiego księcia.

Książę Bennett de Cordina prowadzi barwne i bogate życie towarzyskie, nieustannie trafia na pierwsze strony gazet. Jest wytrawnym kolekcjonerem niewieścich serc – jego czarowi ulegają bez wyjątku wszystkie kobiety. Miłosne podboje traktuje niefrasobliwie, dla niego to tylko pasjonująca gra. Aż do dnia, w którym spotyka elegancką i tajemniczą lady Hannah Rothchild. Jej niedostępność potęguje zainteresowanie Bennetta…

Z początku podchodziłam do niej z dystansem. W dalszym ciągu walczę z awersją do polskich autorów, ale tę historie znacie dobrze (bo znacie, prawda?), niemniej są także obce nazwiska, które niekoniecznie do mnie przemawiają. O dziwo, choć czytaniem - co też już kiedyś mówiłam - zaraziła mnie mama, na ogół nie podchodzą mi książki, po które ona sięga najczęściej. I tak oto ani Danielle Steel ani Nora Robert, ale... 

Beztroski książę to propozycja zarówno dla mamy, jak również córki. Pierwsze wrażenie to, rzecz jasna, okładka, mnie przypominająca te sceny z kuchni, kiedy mama wstawała wcześniej, żeby poczytać. Drugie wrażenie, choć może bardzo mylne, to historia klasyków, Rozważniej i romantycznej czy Dumy i uprzedzenia (obie bezsprzecznie uwielbiam!). Nie zjedzcie mnie za to porównanie, to zupełnie inne światy! Ale prawdę mówiąc w tym właśnie momencie już mam ochotę mocno ugryźć się w język, bo cokolwiek chciałabym napisać, zdradzi za dużo z fabuły. 

Okej, spróbujmy jednak. Hannah to młoda kobieta, zupełnie nie w typie Bennetta. Na pozór dystyngowana i skromna, z goła inna od tych, którymi do tej pory interesował się tytułowy Beztroski. A, jak wiemy od pierwszego słowa, było ich wiele. Hannah zjawia się w pałacu, by pomóc ciężarnej Eve. Przynajmniej z pozoru. Otóż ta powściągliwa dziewczyna w rzeczywistości skrywa dużo więcej niż piękną twarz, na co dzień skrytą pod maską "zakonnicy" (porównanie to pada w kontekście jej nijakich sukienek i nazbyt opanowanego sposobu bycia). Może właśnie ta szara myszka, ta inność, przyciąga de Cordina?

Może nie jestem zbyt bystra, a może dawno nie czytałam tego typu literatury, ale miałam lekki problem z osadzeniem tej książki w czasie. Z jednej strony jazdę konną i pałace niczym z wspomnianych wcześniej klasyków, z drugiej szpiegowski wątek - ewidentnie czasy współczesne. Szpiegowski, no właśnie. Lubię przy recenzjach zajrzeć na lubimy czytać, a tam padło: powieść oprócz wątku romantycznego, który nie jest za słodki ma wątek szpiegowski, który nadaje treści pazura. Wydarzenia nie trzymają w napięciu, gdyż autorka bardzo je łagodzi, ale szybko się je poznaje

Z początku nie byłam przekonana do autorki, później niekoniecznie do tego "szpiegostwa" z miłością w tle (tak tak, kolejność jak bardziej zachowana!), a ostatecznie bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie dobrze napisana, niezbyt długa, historia, który ani nie wymusza domysłów w rozszyfrowaniu tysiąca spisków, ani też nie mdli nadmiarem miłości. A z racji tego, ze wszelkie twierdzenia o "wytrawnym kolekcjonerze niewieścich serc", jakkolwiek ładnie by to ująć w opisie, przywodzą mi na myśl Greya czy 365 dni, to bardzo pozytywnie odbieram to, że są jeszcze autorki i wydawnictwa, które "dają nam" coś innego, wartego uwagi. Nie zrozumcie mnie źle, ja wiem, że jest ich wiele, ale mnie romansidła ostatnimi czasy naprawdę kojarzą się w ten sposób...