Jak ja dawno nie czytałam książek!
Naprawdę, wstyd się przyznać. Od co najmniej kilku lat książki odeszły gdzieś na bok. Trochę więcej pracy, jeszcze więcej studiów, później już mi się po prostu nie chciało. Czasem coś kupię. Odłożę na półkę. Aktualnie kupuję kolekcję literatury, której od kilku(nastu) tygodni nawet nie wyjęłam z folii. Cóż, przynajmniej nie kurzy się na półce, prawda?
Wszystkie piosenki o miłości to właśnie jedna z tych książek, które zdążyły się już (co najmniej kilka razy) zakurzyć. Kupiłam ją chyba jako nowość, a tymczasem sprawdzając właśnie rok wydania uświadomiłam sobie, że musiały minąć ze dwa lata. Tak bywa, każdy z nas to zna.
Pamiętasz swoją pierwszą miłość? Chłopaka, na którego widok brakowało ci tchu, a motyle w brzuchu łaskotały cię milionami skrzydełek? Dla Alison pierwsza miłość miała twarz Daniela i brzmiała jak piosenki, które nagrywał dla niej na kasetach podpisanych jej imieniem. Jak wszystkie piosenki o miłości. A potem… Choć jest pisarką, brak jej słów, żeby opowiedzieć, co było potem…
Ogólnie - fajnie. Mamy Alison, do której imienia w literaturze zawsze już będę mieć sentyment, która gdzieś po tej wielkiej, młodzieńczej miłości wyszła za mąż za gościa, którego nikt nie lubi. Choć prawdę mówiąc... może ja wcale nie żywiłam do niego jawnej awersji? Zdystansowany lekarz pełen racjonalizmu, którego miłość miała nie znać. A na pewno nie ta młodzieńcza...
Z drugiej strony mamy Daniela, który gdzieś po tej wielkiej, młodzieńczej miłości związał się z oziębłą, choć dobrą kobietą. Zazdrosną i niepewną siebie w relacji, w której zaczęła dostrzegać rysy dawnych emocji swojego partnera. Szczerze mówiąc do niej mam większą awersję.
I tak sobie ta Ali i Dan żyją własnym, dorosłym życiem, aż pewnego dnia on znajduje ją na twitterze, zaczyna obserwować, później ona jego, później on wysyła jej piosenkę, ona odpowiada tym samym i... o losie, muzyka ma moc zmiany wszechświata. Powrotów, nowych początków starych historii. Kto nie ma do niej sentymentu niech pierwszy rzuci kamieniem... no cóż, żaden kamień nie spadł.
Mój problem z tą książką polega chyba głównie na tym, że nie lubię tej ich muzyki. Część znam, części nie chciało mi się odtwarzać, a do części dopowiedziałam - a jakże - trochę własnej historii. Jak na pięćset (ok, bez czterech) stron, pochłonęłam ją szybciej niż mogłabym się spodziewać, po czym odłożyłam na półkę i... a, niech kurzy się dalej.
Jak na lekką historię o miłości to wcale nie jest lekka książka. A już z całą pewnością nie dla tych, którym kiedyś roztrzaskały się serca, bez względu na to, ile czasu od tamtych wydarzeń minęło. Ali i Dan spotkali się po trzydziestu kilku latach, a czytanie takich historii sprawia, że człowiek uśmiecha się pod nosem z huczącą, choćby przez chwilę, myślą a co by było gdyby...
No cóż. Mimo wielkich sentymentów, hektolitrów łez wylanych przy pewnych piosenkach i z pełną świadomością, że każdy z nas ma składankę wszystkich piosenek o miłości... związanie się z tymi bohaterami sprawia, że robisz krok w tył. Do każdego z nas należy decyzja, czy jesteśmy na niego gotowi.
Idealna powieść dla niepoprawnych romantyków, którzy wciąż trzymają w szufladzie kasetę ze składanką od swojej pierwszej miłości.