13:40:00

Jolanta Knitter-Zakrzewska - Niebieskie cienie na śniegu



Wspomnienia najpiękniejszych chwil, efemerycznych i kruchych jak motyle, to często jedyne, co zostaje nam w życiu naznaczonym licznymi rysami. W pogoni za pełnią szczęścia często gubimy sens istnienia, zatracamy się w gonitwie za pieniądzem i prestiżem, zapominając, że to miłość i bliskość drugiego człowieka powinny mieć dla nas największą wartość.


Niebieskie cienie na śniegu to opowieść o krzyżowaniu się dróg, scalaniu dwóch dusz i ich rozdzielaniu, radościach i smutkach, wspólnych wzlotach i upadkach, odnajdywaniu swojego powołania na krętej ścieżce życia, o tęsknocie, rozgoryczeniu oraz potędze miłości – tej głębokiej, prawdziwej, ponadczasowej, sklejającej każde rozbite serce.








Przyznaję się (bez bicia), że nie umiem recenzować opowiadań. Przede wszystkim dlatego, że o fabule książki nie można powiedzieć zbyt wiele, by (kolejnego) potencjalnego czytelnika nie zniechęcić do sięgnięcia po nią. W końcu każdy z nas lubi tę tajemniczość, która towarzyszy słowom oprawionym w piękną okładkę... 

Więc o fabule pisać nie będę, skupie się na swoich odczuciach związanych z tą książką. Otóż... czuję się oszukana. Przede wszystkim dlatego, że spodziewałam się powieści, która naprawdę chwyta za serce, a dostałam kolejny zbiór opowiadań pani Knitter-Zakrzewskiej, które niestety nie przypadły mi do gustu. Może nie tyle dlatego, że nie urzeka mnie ich treść, co zwyczajnie nijako nie przekonuje mnie ta forma. Tym, co w książkach lubię najbardziej są te wyjątkowe więzi, jakie tworzą się pomiędzy bohaterem a czytelnikiem, a mając przed sobą kilkustronowe opowiadanie zwyczajnie nie da się na tyle poznać bohatera, by pokochać go lub znienawidzić. (ważne jest to, by bohater był na tyle silny, żeby wzbudzał silne emocje - pozytywne lub negatywne, byle zapadały w pamięć) 

Zaczarował mnie opis i oczywiście okładka, ale czar prysł, gdy przyszło mi tę książkę otworzyć.

Przewracam strony tej książki i czuję jak ulotne są słowa. Jeszcze nie zdążę wczuć się w sytuację bohaterów... a oni już znikają. Życie jest podobne... a sięgając po książkę chcemy się przecież (w mniejszym lub większym stopniu) od niego oderwać. W każdym razie - zaglądam do tych opowiadań tak, jakbym zaglądała do cudzego pamiętnika. Jakbym wykradała komuś z szuflady zeszyt, w którym zapisał najcenniejsze myśli i ubrał w słowa uczucia, o których nikt nigdy nie powinien się dowiedzieć. I tak odbieram tę książkę. Jako zbiór myśli, którymi nie każdy chce się dzielić. Zbitkę słów bólu i tęsknot utkwionych między wyrazami. Tęsknot, które są tak piękne, że chwytają za serce. Tak odległych, że ja - jako czytelnik - chciałabym je dogonić, by móc poznać je bliżej. Utknęło mi w głowie jedno słowo, które może je opisać... nostalgia.

O ile opowiadania zawsze kojarzyły mi się z czymś krótkim i przyjemnym, tak tutaj przyjemnie do końca nie jest. To kolejna chwila spędzona z Panią Zakrzewską na rozmyślaniach o życiu i jego ulotności i poniekąd ponowne wejście w psychikę bohaterów. W końcu nasz sposób postrzegania ludzi i rzeczywistości nas otaczającej wnosi o nas samych.

I... więcej nie powiem, nie jestem w stanie. Warto się z tymi opowiadaniami zapoznać, bo w twórczości tej autorki jest coś wyjątkowego. Niemniej, mnie to nie przekonuje, niestety. 


Moja ocena: 3/6


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Novae Res