Dodałam w tytule tego posta "50 twarzy Hardina" chyba z wiadomych względów - po obejrzeniu zwiastuna większość widzów spodziewało się nastoletniej wersji Greya, bo zakładam, że celowo były one robione w sposób przyciągający widzów przekonanych o potędze miłości rodem z 50 twarzy. Nic bardziej mylnego. Naprawdę postaram się nie spojlerować, ale o tym powiedzieć musiałam.
Tessa, odwieziona do akademika przez mamę i chłopaka, zafascynowana życiem w wielkim świecie, wcale nie miała w planach poznania faceta swojego życia. Ale przecież początkowo Hardin wcale nie miał się nim stać. Cytując filmweb: Nie jest to przypadkowe porównanie, bowiem schemat narracyjny wygląda z grubsza tak samo jak w "50 twarzach Greya":
ona — szara myszka, która lśniące włosy, uroczy uśmiech i nienaganną
figurę ukrywa pod nieśmiałym usposobieniem i skromnymi sukienkami, on —
nieziemsko przystojny i charyzmatyczny – na skinienie ręki mógłby mieć
każdą dziewczynę. Niespodziewanie dla wszystkich (a szczególnie dla
siebie samego) on zakochuje się w niej. I choć droga do wspólnego
szczęścia przypomina raczej hardkorowy rollercoaster niż romantyczny
spacer w blasku księżyca, w imię miłości bohaterowie podejmują walkę o
wspólną przyszłość.
Traktując ten film w typowy sposób, w kategorii new adult, jest to naprawdę dobra produkcja. Zupełnie, moim zdaniem, niespójna z tym, co przekazał i do czego zachęcił zwiastun. Wbrew pozorom, gdybym miała ten film do czegoś porównać, z pewnością nie byłby to Grey, a... (sic!) Szkoła uczuć. Choć fabuła tych dwóch filmów jest zupełnie różna, nie mogłam pozbyć się tego skojarzenia w trakcie seansu, a niewątpliwie było ono spowodowane przedstawieniem sielankowej, pierwszej miłości z drugim dnem.
Abstrahując od tego, że Josephine Langford jest w tym filmie tak piękna, że nie sposób oderwać od niej wzroku, w parze z Hero Fiennes-Tiffinem stworzyli wiarygodny duet zafascynowanych sobą ludzi sprawiając, że wychodząc z kina pomyślałam (powiedziałam z resztą na głos), że jeśli mam w życiu czegoś żałować to tego, że mnie to już nie spotka. Choć wchodząc do kina czułam się na ten film za stara.
Ponadto jest to w końcu film o nastolatkach, których grają młodzi ludzie. Nie wiem jak Was, ale mnie nieustannie drażni widok 30-kilku latków odgrywających role licealistów, bo ilekroć na to patrzę razi mnie w oczy brak wiarygodności. A ich bym kupiła, gdyby ktoś mi powiedział, że Hero naprawdę chciał sprawić, że Josephine oszaleje na jego punkcie.
Oczywiście nie jest to najlepszy film jaki widziałam w życiu. Nie wiem czy zakwalifikowałabym go do zapowiadanego melodramatu, ale jest to dobra propozycja dla chcących przypomnieć sobie nastoletnie uniesienia i jeszcze przez chwilę poczuć ścisk w żołądku. Bo ja lubię patrzeć na zakochanych, zwłaszcza w taki sposób. I fakt, że domyśliłam się clue przy drugim spotkaniu głównych bohaterów, zupełnie mi tego nie popsuł.
Źródło zdjęć: grafika google